Korona Himalajów
Wyzwanie to podjął Polak Jerzy Kukuczka – Katowiczanin, który po rodzicach pochodzących z Beskidów odziedziczył miłość do gór. Tylko najbliżsi wiedzieli, że na perwsze wyjazdy w góry ten młody chłopak zarabiał wykonując prace, jakich nie chcieli się podjąć inni. Dopiero, gdy przyszła sława, znaleźli się sponsorzy, głównie za sprawą rywalizacji z tyrolskim wspinaczem – Reinholdem Messnerem o zdobycie korony Himalajów (wszystkich 14-stu ośmiotysięczników).
Kukuczka zdobył ją w 1987 roku, w niecały rok po Messnerze, ale co ciekawe, szczyty zdobywał trudnymi, nowymi drogami, zwykle bez tlenu, niektóre jako pierwszy ujarzmił zimą, a całość wyczynu zajęła mu mniej czasu. Messner po sukcesie Kukuczki wysłał mu telegram o treści: „Nie jesteś drugi, jesteś wielki”.
Ostatni sukces
W 1988 roku, na olimpiadzie w Calgary przyznano mu srebrny medal za osiągnięcia w alpinizmie. Rok później, na południowej ścianie Lhotse (8511 m npm), podczas ataku szczytowego Jerzy Kukuczka zginął. Pochowano go w szczelinie lodowca pod tym szczytem, który wydał na niego wyrok śmierci, choć był to pierwszy ośmiotysięcznik, jaki Kukuczka zdobył.
Podwójny szturm
W 1985 roku Jerzy Kukuczka stanął przed możliwością pierwszego w dziejach himalaizmu zdobycia przez jednego wspinacza dwóch 8-tysięczników w jednym sezonie zimowym. Szansa była tym bardziej wyjątkowa, iż Dhaulagiri i Cho Oyu (bo o tych szczytach mowa) w ogóle nie były jeszcze zdobyte zimą.
Polski himalaista przybył do Nepalu 17 grudnia 1985 roku. Najpierw miał zdobyć Dhaulagiri (8172 m npm), po czym wrócić i wziąć udział w końcowym szturmie na Cho Oyu (8201 m npm). Rozpoczął się wyścig z czasem, odległością, śniegiem, mrozem i przede wszystkim z samym sobą.
Dhaulagiri
Po przybyciu do Pokhory, Kukuczka wynajął tragarza gotowego przebiec z nim trasę do stóp szczytu o połowę szybciej niż czynią to zwykle wyprawy. Ruszyli po obłych zboczach, z czasem coraz rzadziej mijali ludzi, za to coraz więcej było śniegu i coraz zimniejsze dni i noce. Wkroczyli na olbrzymi lodowiec Mayangdi. Gdzieś na tej rzece lodu i głazów kryły się namioty wyprawy Adama Bilczewskiego, do których musiał dotrzeć. W górze szczyty wbijały się w niebo. W labiryncie seraków natrafili na ukryte przed wiatrem upragnione namioty.
Wyprawa zdołała zaledwie założyć obóz II na wysokości 6 tys. metrów. Trzeba było więc wytyczyć drogę w górę, zaporęczować ją linami, zbudować kolejne obozy i zaopatrzyć je w paliwo i żywność. Kukuczka wspiął się do obozu II, by tam spędzić kilka nocy i zaaklimatyzować się. W ciągu dnia schodził do bazy , gdyż w ten sposób przystosowywał organizm do pracy w niższym ciśnieniu, temperaturze i rozrzedzonym powietrzu.
Po kilku dniach ruszył z innymi w górę, by założyć obóz III, jednak przeszkodziła im szalejąca wichura. Dotarli jedynie do obozu II, gdzie całymi godzinami, stłoczeni w namiocie, w grubych rękawicach trzymali maszty, chroniąc je przed złamaniem. Któregoś rana wiatr przycichł, a chmury się rozwiały. Po śniadaniu himalaiści wyruszyli w górę i dotarli do wieczora na wysokość 6800 m i tam założyli obóz III, a następnie obóz IV na wysokości 7200 m, od którego do szczytu pozostawało 900 m, które chcieli pokonać jednym skokiem.
Do tego jednak potrzebne były dobre warunki pogodowe,a tych brakowało – śnieg sypał, wiał wiatr, a chmury się kotłowały. Pewnego dnia kukuczka, wraz z Czokiem i Kurasiem, zaopatrzeni w żywność ruszyli z bazy w górę. Widoczności nie było, szli na oślep w tumanach pyłu. Mróz był tak dotkliwy, że nawet w namiocie, w śpiworach, ubrani we wszystko, co mieli nie mogli się rozgrzać. Para tryskająca z oddechu zamieniła się w igiełki lodowe.
Rano zdarzył się wypadek, lawina spadła na namiot, gdzy zaczęło brakować tlenu rzucili się do otwierania namiotu. Po jego opuszczeniu okazało się, iż lawina nie zniszczyła całkowicie materiału, ale gorzej było z ludźmi. Kuraś wyszedłszy z gołymi rękami, stracił czucie w palcach, które zrobiły się sztywne i białe. Ratunkiem przed amputacją było szybkie zejście do bazy, do lekarza. Czok natomiast odmroził stopy, ale zdołał je rozgrzać i podjąć dalszą drogę z Kukuczką. Rozpoczęli mozolne podchodzenie. Późnym popołudniem, na wysokości 7500 m skostniali i spragnieni z trudem rozbili namiot. Czok zajął się nogami, po długim nacieraniu zdołał przywrócić krążenie – to oznaczało odroczenie wyroku. O 2.00 rano znów ruszyli, widzieli wszystkie kolory przedświtu i wschodzące słońce. Minęło południe, a oni wciąż pnęli się w górę. 21 stycznia o 15.00 stanęli na szczycie Dhaulagiri. Teren opadał stąd na wszystkie strony. Po zrobieniu kilku zdjęć, ruszyli w dół. Szybko się ściemniło, stracili orientację i odnalezienie namiotu stało się niemożliwe. Pozostał nocleg na śniegu. Skurczeni, przykucnęli w dwu dołkach. Wytrzymali w ciemności 2 godziny, po czym mimo niebezpieczeństwa ruszyli dalej. Teren był jednak zbyt stromy. Znów siedli i dygocząc przetrwali do świtu. O 7.00 rano dotarli do namiotu. W tępym odrętwieniu robili to, co należało. Jedli i pili, ale świadomość nie była w pełni sprawna. Dopiero po południu ruszyli w dół, ale rozszalała się wichura i Kukuczka stracił z pola widzenia Czoka, niemożliwe byo też odnalezienie namiotu. Znów pozostał nocleg na śniegu, tym razem samotny. O brzasku począł schodzenie. Już o 7.00 rano dotarł do obozu II. Znalazł tam plecak Czoka. W bazie zajął się nimi lekarz. Pomimo odmrożeń Kukuczka nie zrezygnował z Cho Oyu.
Cho Oyu
Polski himalaista ruszył od razu w górę, drogą na skróty. Przełęcz Francuzów minął w dobrym nastroju, lecz opuszczając ją ugrzązł w śniegu do ramion. Trzeba było płynąć z nadzieją, że śniegi nie sięgną ponad głowę. Dopiero trzeci dzień przyniósł ulgę. W końcu dotarł do zabudowań, do wioski Morfa, gdzie opatrzył stopy. Wynajął tragarza i ruszył dalej, do Katmandu. Tu dowiedział się, że wyprawa Andrzeja Zawady na Cho Oyu założyła jak dotąd obóz III.
Zezwolenie na działalność w górach mijało 15 lutego, a 6 lutego Kukuczka znalazł się w miejscu, skąd droga pod szczyt trwa 8 dni, trzeba więc było się spieszyć. W połowie trasy tragarz nie wytrzymał tempa i zaczął narzekać, ale Kukuczka udawał, że nie słyszy, po 3 dniach dotarli do bazy. Tam dowiedział się, że rozbito namiot IV na wysokości 7200 m. Następnego ranka o świcie Kukuczka i Heinrich wyruszyli do góry. W obozie III musieli spędzić 2 noce, gdyż namiot w obozie IV był zajęty. W końcu ruszyli. Gdy zapadły ciemności, obaj nie mieli siły na dalszą wspinaczkę. Noc spędzili na śniegu. O świcie ruszyli i wkrótce zobaczyli namiot obozu IV. Nie byli w stanie się mu oprzeć, toteż wpełzli do niego i spędzili tam dzień i noc pijąc, jedząc i dżemiąc.
Rano Kukuczka uświadomił sobie, że jest 15 luty – ostatni dzień wyprawy. Pozostawili plecaki i ruszyli w górę. Po południu obaj wspinacze wiedząc, iż czeka ich kolejna noc na śniegu, zdecydowali zaatakować szczyt. Słońce chyliło się już ku koronie szczytów. Kukuczka poczuł bliskość szczytu, na którym stanęli o 17.15, w ostatnich promieniach słońca.
Schodzili, opuszczając się na linie. W ciemnościach niewiele widzieli, a za plecami czaiła się otchłań. W pewnej chwili Kukuczka runął w dół, spadał kilka sekund, po czym tępe uderzenie i znów stał na lodzie. Minęła chwila zanim poczuł, że żyje. Sciągnął do siebie nie wiedzącego o niczym partnera. Tu postanowili poczekać do rana. Po pół godzienie drogi weszli do namiotu obozu IV, gdzie zostali cały dzień i noc. Byli tak słabi, że następnego dnia dotarli jedynie do obozu III, a kolejnego jeszcze trochę niżej. Gdy zbliżali się do bazy, zamglonym spojrzeniem Kukuczka zobaczył kolegów. Ktoś dał mu pić, ktoś wziął plecak, ktoś pomógł dowlec się do namiotu, ktoś rozsznurował buty. Niemożliwe stało się możliwym….